Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 151.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nawet harmonizował z niem zacną miłością i postępowaniem swojem. Zresztą za cóż mogłem mieć żal do niego, ja, co kochany byłem?
Powoli odzyskiwałem swobodę, zapominałem trosk i niepokojów o przyszłość, czułem się otoczony prawdziwie rodzinnem gronem? I czegóż mi brakło, by być najszczęśliwszym? Jednego słowa z ust ludzi, którzy nie znali mnie, nie pojmowali potrzeb, uczuć i myśli moich, od których zależałem w tej chwili. Słowo to mogło otworzyć mi niebo, lub wtrącić w otchłań rozpaczy, i musiałem oczekiwać go w śmiertelnym niepokoju miesiące i lata całe może.
Wieczorem pożegnał nas Władysław, matka usnęła, zostałem sam z Anielką, pochwyciłem w moje dłonie jej ręce i spoglądałem długą chwilę w jej jasne czoło, w jej przezroczyste oczy, jak gdybym chciał pić z nich spokój i pogodę ducha; a ona zarumieniona, z bijącą piersią stała przy mnie w pół mroku letniego wieczoru nie cofając rąk, nie odwracając oczu i patrząc na mnie wzajem wzrokiem miłości pełnym.
Nie zapytała mnie o nic, nie pomyślała nawet pewno o celu podróży mojej; była szczęśliwą, że widziała mnie znowu, że znowu byłem przy niej, to starczyło jej zupełnie.
— Anielko, szepnąłem w końcu, bo mi głos zamierał w piersi: czy wiesz ile przecierpiałem bez ciebie?
— A ja, odparła, czy sądzisz, żem nie liczyła chwil, minut i godzin? Ach! jak każda ciężka mi była.