Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 164.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— To być nie może dla mnie, mówiła zakłopotana; to nazbyt piękne.
— Czy sądzisz, wyrzekłem, że w oczach moich jest cośkolwiek zbyt pięknego dla ciebie? Patrz na to niebo ozłocone słońcem, owiane lekkiemi mgłami; patrz na świat ten iskrzący się od pereł rosy i od barw jesieni; patrz, to wszystko wydaje mi się zaledwie godnem tłem dla ciebie, coś pogodziła mnie z życiem, coś stała mi się nadzieją i weselem jego.
Anielka pochyliła głowę na ramię moje, wlepiając we mnie swe głębokie rozkochane oczy, w których drżały ciche łzy szczęścia, i pomiędzy nami nastała cisza pełna rozkoszy, wśród której przemawiały tylko serca nasze.
Niestety, dzień ten zaczęty tak błogo, miał skończyć się strasznie. Życzenia moje nie ziściły zię w niczem; los jakby na szyderstwo w chwili prawie gdym je wymawiał, na wspak je obrócił, i kazał mi gorzko opłacić godziny i dni ukradzione nieszczęściu.
Nad wieczorem wszystko w domu przybrało strój świąteczny. Anielka w białej sukni krzątała się po pokojach, wydając ostatnie rozkazy. Matka zasiadła miejsce swoje w salonie na wygodnym fotelu. Mijały godziny, a nikt nie nadjeżdżał.
— To dziwna! wyrzekła w końcu matka; czyby mieli zapomnieć a zaprosinach moich?
Nie odpowiedziałem nic, ale trwoga ścisnęła mi serce. Czy naprawdę świat chciał w ten sposób pomścić się nietylko na mnie, com mu urągał, ale nad tą cichą, skromną dziewczyną, nad szanowną starością matki mojej?