Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 167.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzałem na Anielkę? obracała list w ręku nie otwierając go.
— Nie znam pisma, wyrzekła zmieszana.
Gdyby nie obecność doktora, byłbym wydarł jej list z ręki, ale przy nim nie mogłem tego uczynić; patrzałem tylko na nią, bo w tej chwili trwożyło mnie wszystko, i wzrok mój zbiegł się na niej z bacznem okiem Władysława.
Anielka rozpieczętowała list, zaczęła czytać, i oczy jej rozwarły się szeroko, krew oblała czoło, ale to trwało chwilę tylko; opuściła list na kolana, potoczyła błędnym wzrokiem w około, twarz jej przybrała trupią bladość. Chciała przemówić, ale nagle zakaszlała gwałtownie, przyłożyła rękę do piers, jakby ją tam nagła boleść przeszyła, pochyliła się, i strumień krwi wytrysnął z jej ust, brocząc jej białą suknię, jej ręce i papier przeklęty le ący u nóg.
W jednej chwili ja i Władysław byliśmy przy niej; pochwyciliśmy ją chwiejącą się i ramiona nasze się splotły w koło kobiety, którą kochaliśmy obadwaj. Nie była już w stanie nas widzieć, głowa jej zwisła bezwładna. Omdlałą wynieśliśmy na rękach aż do jej pokoju, nie przemówiwszy jednego słowa do siebie, jak dwaj grabarze niosący trupa; stąpaliśmy w milczeniu z ciężarem naszym.
Położyliśmy ją we krwi całą na dziewiczem łóżku. Jam nie miał już głosu, słów ani myśli; patrzałem na jej postać wpół martwą, ustrojoną jeszcze w białą suknię, róże i wstążki a tak pogodną w martwocie swojej, że można ją było sądzić uśpioną, gdyby nie śmiertelna bladość lica, gdyby nie krew brocząca jej usta.