Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 170.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

lazłem go w miejscu, gdzie upuściła go nie mogąc skończyć, ale matka usłyszała kroki moje.
— Co się to stało Kazimierzu? spytała niespokojnie.
— Nic matko, odparłem, siląc się na spokojność. Anielka zasłabła nieco, doktór kazał jej się położyć, a sam przyrządza jakiś napój.
Matka z namysłem potoczyła w około oczyma.
— W tem wszystkiem jest coś, czego nie pojmuję, wyrzekła; wy coś ukrywacie przedemną. Dla czego dzisiaj wszyscy zapomnieli o nas i uroczystości obchodzonej corocznie?
Już nie wiem co odpowiedziałem, uspokoiłem ją z trudnością, aż w końcu potrafiłem wysunąć się z listem, który palił mi rękę.
Mamże powtarzać treść jego? Był to jeden z tych nikczemnych paszkwilów bez podpisu, wyraźnie kreślonych fałszowanym charakterem, na które wysila się zwykle zawiść, złość i głupota. Nie przemilczano w nim o żadnej potwarzy, które uważano za pewniki; oskarżano Anielkę o to wszystko, czego nawet jej czyste myśli pojąć nie były w stanie.
Szarpałem list w ręku miotany bezsilnym gniewem, bo nic nie wskazywało mi autora jego, gdy wszedł Władysław.
— Patrz pan, zawołałem nie posiadając się prawie: patrz co tu śmieli napisać!
Doktór przebiegł oczyma list i rzucił go z pogardą.
— Domyślałem się tego, odparł tylko.
— I nie wiedzieć kto to napisał! mówiłem, i nie wiedzieć u kogo się upomnieć o krzywdę jej wyrządzoną!