Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 174.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wić ją w obcych rękach, obcym staraniom. Doktór w tych strasznych chwilach był opatrznością naszą. Śpieszna pomoc, jaką przyniósł Anielce, usunęła przynajmniej natychmiastowe niebezpieczeństwo, przyniosła ulgę. Koło północy usnęła spokojnie, on przyszedł uwiadomić mnie o tem. Siedziałem sam pogrążony w tak ponurych myślach, że nawet na te pocieszające wieści nie miałem odpowiedzi; w tej chwili zrodziło się w głowie mojej to, czego długo przed samym sobą przyznać nie śmiałem. Noc to była nieskończona, a jednak gdy pierwsze promienie świtu wdarły się do pokoju, w którym siedziałem samotny, zatrwożyło mnie światło dzienne, jak gdyby ranek ten nigdy zejść nie miał, a słońce nie rozproszyło ciemności, które zalegały ducha mego.
Koło południa Anielka naparła się wstać koniecznie i przyszła do salonu, ale wyczerpawszy siły spocząć musiała na kanapie. Jedna noc zmieniła ją bardzo; ta blada, drżąca istota o wielkich zapadłych oczach, byłaż to ta sama dziewczyna, wczoraj jeszcze tak czerstwa, tak wesoło śpiewająca ranną piosnkę w ogrodzie? Zbliżyłem się do niej, a twarz moja musiała nosić ślady strasznych wzruszeń pomimo wysileń woli, bo spojrzawszy na mnie, chora zakryła oczy rękoma. Ale po chwili zapanowała nad sobą, i składając białe usta do uśmiechu, spytała:
— Czyś chory także Kazimierzu?
Nie mogłem odpowidzieć, widok jej rozdzierał mi serce; wziąłem jej zimne ręce i przycisnąłem do ust rozpalonych. W jej oczach był wyraz tak głęboki i serdeczny, źrenice zapadłe zwracały się na mnie