Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 178.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Parę razy wezwany przez niego byłem do Warszawy na dni kilka, i oderwać się musiałem od najdroższych moich. Stawiałem się, dopełniałem formalności i odjeżdżałem z nową zwłoką, z nowym terminem; który jak inne miał spełznąć na niczem.
Nieraz patrząc na tych ludzi, co mieli w rękach swoich przyszłość moją, zbawienie i życie Anielki, porywały mnie dziwne uczucia. Śledziłem na tych sędziwych, obumarłych twarzach śladu jakiego bądź człowieczego uczucia, i gotów byłem ukorzyć się przed nimi, i błagać miłosierdzia dla niej, co była młodą i czystą, i myślałem, że jedno słowo, jedno maleńkie słowo z ich ust mogło uczynić mnie najszczęśliwszym z ludzi, a oni go wymówić nie chcieli. I zapytywałem sam siebie: co to jest prawo? co to jest sprawiedliwość? co są ci ludzie postawieni niby na jej straży? czy to słowo z ich ust zmieni istotę rzeczy, oczyści brudną miłość lub świętą i czystą skaże na potępienie?
Za każdą podróżą, powracałem zrozpaczony.
— Cierpliwości, cierpliwości! mówił mi mój obrońce; znam ich, nic straconego nie jest, sprawa nie pogorszyła się w niczem, nie zaczęła się jeszcze.
Niech potrafi być cierpliwym człowiek zawieszony nad przepaścią, gdy mu się ziemia z pod stóp usuwa! A jednak być nim musiałem; wypadki szydziły ze mnie, panowały nademną, — ale piekło buntu wrzało w piersi mojej, myśli szalone rozsadzały czaszkę. Świat cały wydawał mi się areną dzikich zwierząt, w której szlachetniejszy na pastwę rzuca-