Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 183.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— I to cała prawdziwa prawda? spytała. Może pan sądzisz, że lękam się śmierci? O nie! ja mam odwagę.
— Wiem, że pani masz odwagę; że w żadnej chwili nie zabraknie ci męztwa, odparł ze wzrastającem wzruszeniem; ale przysięgam ci, powiedziałem prawdę całą. Ani na jedną chwilę nie straciłem nadziei.
Była moc przekonywająca w tych słowach.
— Będziesz pani żyła, mówiła dalej po chwili milczenia: dla szczęścia tych wszystkich, co cię znają; ale dopomódz nam musisz spokojem ducha.
— Alboż ja cierpię? spytała z uśmiechem.
— Zwiedziesz pani niejedno oko, ale nie moje, wyrzekł doktór; ja widzę jak zabijasz się sama.
Nastała chwilka milczenia, Anielka rękami zasłoniła twarz jakby przed jego przenikliwym wzrokiem, ale z za jej palców zaciśniętych wymykały się łzy gwałtowne, palące.
On spoglądał na nią czas jakiś z cichem współczuciem, wreszcie rzekł nieśmiało:
— Nie ukrywaj pani przynajmniej przedemną łez i cierpień, wszystko lepsze niż ta zewnętrzna cisza, pod którą nurtują zgryzoty.
Przez chwil kilka słyszałem tylko jej łkania coraz gwałtowniejsze.
Więc ja oszukać się dałem uśmiechem, a on przejrzał do głębi jej ducha; on przeczuł te łzy nim spłynęły, a ja głuchy i ślepy, pogrążony we własnym bólu, zawierzyłem pogodzie jej czoła, uzyskanej za pomocą nadludzkich wysileń kosztem życia może.