Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 190.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

uciąłem w pół frazesu i uciekłem jak gnany furyami; w sercu mojem wrzało piekło.
Dzień cały błąkałem się po ulicach miasta, pół-szaleniec, pół-zbrodniarz, nie mogłem spocząć, nie mogłem zatrzymać się nigdzie; straszne poszepty zemsty drgały w powietrzu w koło mnie, otaczały mnie niewidzialnem kołem pokus. Jam nie miał już domu; gdzie schronić się, gdzie powrócić mogłem? Czy tam na wieś, patrzeć bezczynnie na męczarnie i powolne konanie Anielki?
Daremnie ruchem fizycznym chciałem zagłuszyć te straszne myśli, bo lękałem się samego siebie; ciało moje stało się niezmordowane, opanowane jedną tylko myślą, myślą, której wymknąć się nie mogłem, choć nie sformowałem jej jasno samemu sobie. Wola moja nie chciała jej przyjąć, opierała się całą siłą, ale mimo to myśl ta była we mnie, rządziła mną jak zły duch opętańcem, może rządziła nawet marnemi wypadkami, które stanęły mi na drodze i jak za rękę poprowadziły do jej spełnienia.
Zdawało mi się, że ludzie wszyscy oglądali się za mną przerażeni, że jakiś znak widomy potępienia palił się na czole mojem, że przechodnie omijali mnie ze wstrętem. Szedłem naprzód z pochyloną głową, zaledwie widząc i słysząc co działo się w około; blask słońca zagasał wobec ognia płonącego mi w czaszce; wrzawa wielkiego miasta milkła wobec namiętności szalejących w piersi mojej.
Nad wieczorem, sam nie wiem jakim sposobem, znalazłem się w alejach; nie kierowałem sobą przez ten dzień cały, nie zatrzymywałem się, nie miałem