Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 198.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

każda chwila była drogą, każda mogła obrócić się przeciwko mnie posądzeniem i dowodem nawet.
Obejrzałem się w koło: dotąd szedłem wprost przed siebie i znalazłem się aż na placu Zygmuntowskim; nowa myśl zabłysła mi w głowie, skierowałem się do Zjazdu na most, i w sam środek rzeki rzuciłem klejnoty Leonory.
I tutaj burza przyszła mi w pomoc, plusk fali zagłuszył wszystko. Zdawało mi się, że z tym ciężarem zrzuciłem z siebie zbrodnię całą, i zbierając siły zdecydowałem się wrócić do hotelu. Traf sprzyjał mi widocznie; zaspany szwajcar otworzył drzwi nie zwracając najmniejszej na mnie uwagi, dostałem się do swego mieszkania nie spotkawszy nikogo, zamknąłem drzwi na klucz i tu dopiero odetchnąłem swobodnie.
Widząc te same ściany, te sprzęty, które opuściłem dziś rano, dzień ten tak pełen wrażeń strasznych zdawał mi się snem, maligną. Drżałem od zimna i gorączki w zmoczonych sukniach; te suknie mogły świadczyć przeciw mnie! zdjąłem je, i zwinąwszy starannie, schowałem w głąb walizy. W tej chwili myślałem o wszystkiem i lękałem się utracić owocu zbrodni mojej.
Wychodząc z rana, wyjazd mój zapowiedziałem na jutro, mogłem więc wyjechać nie wzbudzając podejrzeń. Sen daleki był od oczu moich, jednak położyłem się i zgasiłem świece: światło i czuwanie zdradzić mnie mogło. Czekałem dnia wśród śmiertelnego niepokoju. Rano wieść o spełnionem morderstwie rozejść się miała po mieście; prawdopodobnie tą wie-