Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 201.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nikt. Jednak było coś dziwnego, niewytłómaczonego dla mnie w postawie Anielki: stała w miejscu i zapominała witać; nie wyciągnęła do mnie ręki, nie uśmiechnęła się, nie wyrzekła słowa, ale cicha, nieruchoma stała jak biały posąg na straży tego domu, którego próg po raz pierwszy skalaną stopą przestąpić miałem. A jam nie śmiał zbliżyć się do niej, ani spojrzeć w to czoło promienne, jasne jak sama świętość; ani przemówić nawet przejęty poszanowaniem, rozpaczą, miłością.
I takie było pierwsze spotkanie dwojga kochających się ludzi, w chwili gdy znikły dzielące nas zapory, w której mogliśmy wobec świata połączyć dłonie nasze i wyznać całą miłość. Niestety! uczułem, że zamiast faktów pomiędzy nami stanęły idee, a te moralne przeszkody trudniejsze jeszcze były do usunięcia.
Pierwsza istota ludzka, która pojawiła się na ganku, wyrwała nas z tej zadumy, z tego badania bez słów, w którem może duchy nasze rozumiały się aż nadto. Wszedłem powitać matkę; tutaj przynajmniej nie potrzebowałem lękać się jej oka, ona przynajmniej nie mogła wyczytać zbrodni na mojem czole. Zbliżyłem się do niej.
— Kazimierzu! zawołała wyciągając do mnie ręce; wiem wszystko, jesteś znowu wolnym, możesz być szczęśliwym jeszcze.
— Matko! przerwałem zdziwiony temi słowy, które raniły mnie do głębi serca: matko, przez miłosierdzie, nie mów mi teraz o szczęściu.