Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 204.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

miona, by objąć i przycisnąć do piersi tę najdroższą istotę.
— Anielko! zawołałem zwyciężony namiętnością, zapominając o wszystkiem teraz nic już nie stoi pomiędzy nami, teraz moją w końcu będę cię mógł nazwać.
Ale ona cofnęła się przed uściskiem moim i wlepiła we mnie oczy głębokie, z takim wyrazem, jakby patrzała na mnie po raz pierwszy lub ostatni w życiu. Usta jej poruszyły się, lecz nie wydały głosu, jakby ten zamarł jej w piersi.
Spuściłem głowę i machinalnie przeciągnąłem ręką po czole; zdawało mi się, że ona na niem czyta znak zbrodni i potępienia mego.
— Kazimierzu! wyrzekła w końcu Anielka tak cicho, jakby lękała się, by nie podsłuchały jej liście drzew ani gwiazd promienie: Kazimierzu, powiedz mi, że to nie ty...
Mogłem spodziewać się tych słów, a jednak uderzyły mnie jakby gromem. Ona stała trwożna, pochylona naprzód, podnosząc ku mnie ręce złożone błagalnie; cała postawa jej, wzrok, głos i słowa prosiły o zaprzeczenie.
Anielko! zawołałem, zkąd ci ta myśl?
— Powiedz mi, żeś nie ty... powtórzyła tylko zaledwie słyszalnym głosem.
— Anielko! Anielko! czemu o to pytasz?
— Powiedz mi, żeś nie ty ją zabił, wyrzekła ze wzrastającą mocą.
Domagała się odpowiedzi, miała do niej prawo; uczułem, że jej nie zbędę półsłowem, na wyznanie