Strona:PL Waleria Marrené-Mężowie i żony 060.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

I pochwyciła najmłodszą córeczkę i przycisnęła ją konwulsyjnie do piersi.
— Pracuję na to ażebym miał — ofuknął mąż — a ty co, siedzisz tutaj nie ubrana, nie uczesana, nie podobna do Bożego stworzenia, jak jaka wyrobnica.
— Ha żebym była wyrobnicą i miała silne ręce tobym przecie musiała zapracować na te biedne dzieci, bez pomocy niczyjej, i nie wyglądałabym twojej łaski, ale ręce moje zaledwie igłę utrzymać mogą.
— Dajesz przecież lekcye muzyki, wiem o tem.
— Tak, po złotemu za godzinę, a takich mam dwie zaledwie.
— A któż ci winien żeś do niczego, inne kobiety umieją sobie radzić, a ty tylko potrafisz płakać i narzekać.
— Radzić sobie, jak radzić? — spytała wlepiając w niego zamglone oczy.
Mąż zaczął się śmiać.
— Głupia jesteś Teresko i kwita. Patrz ja sobie radzić muszę, inaczej ty i dzieci poszlibyście z torbami przy twojej muzyce.