Strona:PL Waleria Marrené-Mężowie i żony 111.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Leonard Horyłło rozstawszy się na ulicy z zacnym pomocnikiem Strzygalskim poszedł spokojnie złączyć się z towarzyszami oczekującemi na niego u Loursa, a ztamtąd wszyscy razem udali się do cyrku.
Była to piękna noc wiosenna, powietrze ciepłe i przezroczyste zdawało się napojone ową nieokreśloną słodyczą cechującą tę porę roku.
Pomimo miejskiego kurzu przebijały się w nim wonie kwitnących bzów i jaśminów, które wiatr donosił z dalekich ogrodów.
Tłumy zwabione świeżością wieczoru zalegały chodniki śpiesząc do zamiejskich przechadzek; Horyłło jednak należał do rzędu ludzi, dla których piękności natury są na zawsze martwą księgą, nigdy w życiu nie przyszło mu na myśl spojrzeć w niebo lub na szeroki widnokrąg wiejski i dostrzedz owe tysiączne odcienia, które stanowią charakterystykę właściwą każdej pory, dnia, godziny nawet i tak wyraźne znajdują odbicie w wyobraźni tych wszystkich co czuć i patrzeć umieją.
Świat piękna i zachwytów jakie on budzić może w piersi, nie istniał wcale dla niego, a co więcej nie domyślał się nawet że on istnieje.