Strona:PL Waleria Marrené-Mężowie i żony 134.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy doprawdy — zawołał uszczęśliwiony mąż — zgodzisz się na wszystkie moje żądania.
— Ma się rozumieć, bylem zawsze miała to czego chcę i potrzebuję.
W ten sposób zmodyfikowana obietnica, mniej daleko była zadawalniającą, przecież Józio chciał w niej dostrzedz potwierdzenie nadziei swoich.
— Bo widzisz — wyrzekł rozjaśniony — tu chodzi o rzeczy ważne.
— Rzeczy ważne do mnie wcale nie należą — odparła — ja kontentuję się zupełnie swoją kobiecą rolą, rzeczy ważne mnie nudzą.
— Tutaj bo o ciebie idzie.
— O mnie — powtórzyła zdziwiona, teraz na seryo nie rozumiejąc do czego on zmierzał i rzucając mu jedno z tych skośnych spojrzeń, które chcą się dobadać prawdy.
— Ty kochasz mnie Teodoro, nieprawda?
— Ah! więc to idzie o zazdrość! — zawołała rzucając się ku niemu lotem strzały — i opasując mu szyję ramieniem — mów prędko, kto ci zawadza, mów stary Józiu.
— Cóż znowu, nie jestem stary — oburknął się mąż, zapominając pod czarem uśmiechu do czego zmierzał.