Strona:PL Waleria Marrené-Mężowie i żony 137.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Namysł Teodory nie trwał długo, podniosła na męża swoje wielkie niepewnego koloru źrenice i obrzuciła go jednem z tych olśniewających spojrzeń, w które umiała zakląć całą potęgę czarów.
— Po cóż ty mnie to mówisz — wyrzekła wzruszając alabastrowe ramiona — wiem że dopóki kochasz swoją żonę, potrafisz dostarczyć jej drobiazgów jakich zapragnie.
Józef stanął jak osłupiały, odpowiedź ta obracała w niwecz dotychczasową rozmowę, ogniste węże namiętności, opasywały go mocując się z resztą szlachetnych uczuć, pozostałych w jego piersi.
— Teodoro — zawołał z rozpaczą — ja mówię prawdę, chciej mnie zrozumieć.
— Ależ ja właśnie nie chcę rozumieć — odparła podwając potęgę spojrzenia.
Józef załamał ręce gwałtownie, daremnie zwracał się do tej kobiety żądając od niej rady i wsparcia, odpowiadała mu jedynym sposobem jaki zaznała: żartem, szyderstwem lub wzbudzeniem żądzy.
Pojęła jednak widać że w tem sercu w którem panowała samowładnie, budziły się jakieś uczu-