Strona:PL Waleria Marrené-Mężowie i żony 347.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W mieszkaniu na Hożej ulicy, było cicho i ponuro; ciało Natalki której spóźniona pomoc uratować nie mogła, leżało na łóżeczku, przykryłem białem prześcieradłem; Teresa siedziała przy niem osłupiała, z zaciśniętemi rękoma, z czołem na którem te ostatnie godziny, wyryły się niestartemi bruzdami rozpaczy.
Dzieci przerażone skupiły się razem w kącie pokoju, i tylko najmłodsza Marylka nie rozumiejąc grozy tej chwili, przerywała szczebiotem swoim od czasu do czasu, grobowe milczenie panujące tutaj. Słoneczny dzień wiosny był już na schyłku, a mrok wieczorny dodawał jeszcze ponurego kolorytu, temu obrazowi nędzy i śmierci.
Zakołatano do drzwi gwałtownie, ale Teresa nie ruszyła się z miejsca, jeśli to była pomoc, przychodziła za późno.
— Cóż u djabła czyście ogłuchli czy pomarli — zaklął za drzwiami Horyłło, nie słysząc wewnątrz żadnego ruchu.
Poznawszy w ten sposób głos ojca, Michasia poszła otworzyć. Zaledwie to uczyniła, wpadł do pokoju Horyłło niespokojny i gniewny.
— Cóż to jest? — zawołał — pilno mi a czekać muszę godzinę pode drzwiami.