Strona:PL Waleria Marrené-Mężowie i żony 351.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przekleństwo — wrzasnął Horyłło mierząc ją osłupiałym wzrokiem — tam była cena kilku tysięcy takich lekarstw.
— Czemuż ja nie wiedziałem o tem, czemuś żałował na zdrowy pokarm, na pomoc dla dziecka, które skonało z nędzy.... z nędzy.... z nędzy....
Rzuciła mu te słowa przez zaciśnięte wargi, z jakiemś strasznem wewnętrznem łkaniem, powtarzając ostatni wyraz, jak gdyby chciała wyryć go w jego myśli na zawsze.
W tej chwili ta kobieta podobną była do starożytnego wyobrażenia Eumenidy; nad bladem czołem napiętnowanem nieubłaganą rozpaczą, wiły się włosy w nieładzie, spadające na szyję i ramiona; brwi jej były ściągnięte, a rozszerzone źrenice, płonęły ponurym ogniem boleści graniczącej z obłąkaniem.
Jakkolwiek wściekły, Horyłło słysząc to słowo, trzykrotnie powtórzone, cofnął się o krok jeden odpychając ręce żony, które z lodowatym uściskiem, wpijały się jak kleszcze w jego pulchne i miękkie dłonie.
— I komuż dałaś te papiery? przeklęta kobieto — zawołał.