Strona:PL Waleria Marrené-Mężowie i żony 425.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja bez niej nie pojmuję życia — szepnął Józef — a jednak....
W tej chwili on czuł może iż ona to ciągnęła go do otchłani, odzywał się w nim instynkt zachowawczy, zgłuszony co chwila jej obecnością, jej uściskiem, lub podrażnieniem zazdrości.
— A jednak — kończył po długiej chwili — czuję także iż dalej żyć tak niepodobna.
Była to ostateczna spowiedź człowieka uznającego swoją słabość, nie mogącego się wywikłać z manowców w jakie się sam zapędził, czepiającego się jak tonący każdej silniejszej indywidualności. Teraz przesycony niezdrowemi wpływami jakie go otaczały, zwracał się do Konrada jak do zbawcy.
Ale nikt zbawionym być nie może, jeśli sam do tego nie przyłoży ręki; prawnik czuł to dobrze, więc słuchał urywanych zwierzeń Józefa, nie znajdując żadnego dla niego ratunku.
— I cóż ja mam począć? — pytał Józef, wlepiając w niego wzrok zmącony.
— Czy doprawdy żądasz rady mojej?
— Rady, rady, jeśli jest jaka.
— Rada jest zawsze na wszystko, gdy człowiek ma tylko wolę dźwignąć się z upadku.