Strona:PL Waleria Marrené-Mężowie i żony 469.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

od podmuchów wiatru, oblane miejscami migotliwym blaskiem gazowej latarni, patrzał na to niby nie widząc, a jednak nie tracąc żadnego szczegółu, zmysły jego wymykały się kontroli woli, i błądziły samopas niezdolne wyciągnąć z wrażeń swoich, żadnego loicznego wyniku.
Coraz ciemniej było w pokoju, tylko światło uliczne wkradało się przez okno, i słało na ziemi. Służąca nie mogąc doczekać się rozkazu, wniosła zapaloną lampę, ale blask jej przykro uderzył Herknera.
— Nie potrzeba mi światła — wyrzekł niecierpliwie.
Głos miał tak zmieniony iż sam nie poznał jego brzmienia, i obejrzał się z trwogą, jak gdyby kto inny przemawiał.
Służąca cofnęła się w milczeniu, i znów w koło niego zapanowała cisza i ciemność. Była to stosowna pora dla czynu, który miał spełnić. Ciszy nie przerywał więcej głos żaden, a jednak gdyby jakie ucho śledziło pilnie to co się działo w gabinecie Herknera, byłby dosłyszał coś jak szmer modlitwy, jak głębokie westchnienia i tłumione jęki.