Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 010.jpeg

Ta strona została skorygowana.

się do domu, do którego, co prawda, niebardzo pilno dojść mi było. Oddychałem więc orzeźwiającém powietrzem wiosny, nie myśląc o niczém, a raczéj, choć to doprawdy wstyd przyznać, marząc, pomimo siwych włosów, pomarszczonéj twarzy i szóstego krzyżyka poczynającego ciążyć mi na barkach, — jak młody chłopiec.
Bo i dlaczegóż nie miałem marzyć? Życie nie ziściło mi żadnego z tych porywów, z tych pragnień, których przeczucie złożone jest w każdéj szerszéj piersi, w każdém szlachetniejszém sercu. Upływało ono poważnie, trochę może nudno i jednostajnie w kole obowiązków surowych, rozrywek niezabawnych i przyjemności rodzinnych, których nie czułem słodyczy. Czy przyczyna tego leżała we mnie samym, czy w otaczającym świecie? nie wiem doprawdy; ale wiedziałem doskonale, że mając wszystko, czego słusznie człowiek żądać może, nie doznawałem wcale téj pełni szczęścia, która w oczach innych była moim udziałem. A przecież czego mi brakło? Artystyczna praca całego życia zyskała uznanie, nie brakło mi roboty, tak że plon jéj wystarczał na utrzymanie rodziny, na chléb powszedni i zabezpieczenie przyszłości. Życie moje upłynęło bez burz i wstrząśnień, ale téż i bez upadków. Mogłem w górę nosić czoło: żadna plama nie leżała na niém; nie obryzgało mnie błoto życia; byłem