Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 012.jpeg

Ta strona została skorygowana.

te były śmiészne. Nie miałżem lat pięćdziesięciu kilku? nie miałżem żony i dzieci? a na zaspokojenie wyobraźni nie miałżem całego szeregu marmurowych postaci, w które wcielałem po kolei nieziszczone ideały życia?
Wstrząsnąłem więc głową, jakby z oburzeniem sam na siebie, wzruszyłem ramionami nad własném szaleństwem i pewnym krokiem wszedłem na wschody prowadzące do mego mieszkania.
Zadzwoniłem: poznano znać moje dzwonienie, bo córka Zosia przybiegła otworzyć. Spóźniłem się trochę, — spojrzawszy na zégarek, przekonałem sie o tém; ale nikt nie śmiał zwrócić na to uwagi. Córka powiesiła mój paltot, odebrała kapelusz i powiodła mnie do jadalnego pokoju, gdzie już wszyscy byli zgromadzeni, oprócz mojéj żony. Zapytałem o nią.
— Mama ma migrenę, odparła Zosia, zaraz ją pójdę poprosić.
W jéj głosie nie dostrzegłem najmniejszego niepokoju, ni współczucia. Migrena mojéj żony, był to konwencyonalny frazes, pod którym kryło się to wszystko, na co grzeczną nazwę wynaléźć trudno. Ja zarówno jak dzieci wiedzieliśmy o tém doskonale; to téż nie pytałem o nic więcéj i siadłem na swojém miejscu, bo już służąca wnosiła wazę, z któréj miła