Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 032.jpeg

Ta strona została skorygowana.

dzę w imieniu Stanisława R. Stary namyślał się chwilę; widać nie uważał za stosowne zostawiać mnie na ganku i zatrzasnąć mi drzwi przed nosem. Może téż imię Stanisława zjednało mi jego względy, bo wprowadził mnie do przedpokoju, a sam poszedł zameldować. Fortepian był tuż za drzwiami, mogłem więc rozeznać, że uderzała go niewprawna ręka, dziécka zapewne. Dźwięki jego przygłuszyły znać inne głosy, bo nie dosłyszałem ani jednego wyrazu z tego co stary sługa mówił ze swoją panią. Za chwilę powrócił, otwiérając przedemną drzwi, po za którémi słychać było granie.
Wszedłem miotany ciekawością, która paliła mnie coraz bardziéj, odsunąłem portyerę i znalazłem się w saloniku tak skromnym, że nie było tam żadnego sprzętu mającego wyższą wartość, prócz paryzkiego pianina, a przecież tak wdzięcznym, tak wytwornym, że nigdy w życiu nie spotkałem takiéj harmonii kształtów, barw i woni. Meble obite jasnym perkalem w wielkie kwiaty, takież firanki i portyery, nadawały całemu pokojowi cóś rozkwitłego, cóś wiosennego, zgodnego z porą i chwilą dnia w któréj znajdowaliśmy się właśnie. Kwiaty ustawione były śród mchu w koszykach, tworząc w dwóch rogach salonu prawdziwe klomby, piętrzące się aż pod sufit. Story z szarego płótna ćmiły jaskrawe w téj chwili słońce i falując od po-