Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 084.jpeg

Ta strona została skorygowana.

zgodzie z jéj zasadami i postępowaniem; a jednak w streszczeniu swego dawnego życia, naumyślnie czy przypadkiem, pozostawiła próżnię. Ja także nie wiedziałem nic o jéj smutkach, myślach i nadziejach. Czyż one minęły już? czy się ziściły?
Słuchałem oniemiały, nie śmiąc o nic pytać, bojąc się przerwy każdéj, bo patrzyłem na grę jéj twarzy, patrzyłem w jéj oczy, które naprzemian kryły się pod ciemnemi powiekami, lub ciskały błyskawice; patrzyłem na usta sypiące tak dziwne, tak przenikliwe słowa, i czułem się przygnieciony ogromem winy mojéj.
Ona milczała, zapatrzona w horyzont, gdzie gromada białych chmur, niby stado łabędzi, cisnęła się około księżyca. Jakie były jéj myśli? byłbym dał życie, by je wyczytać, tak jak ona umiała odgadywać moje.
— Pani, wyrzekłem w końcu, pochylając głowę, przebacz mi!
Wyraźnie myślała tak bardzo o czém inném, że zapomniała prawie o obecności mojéj.
— Cóż panu mam przebaczyć? spytała.
— Żem nie znając cię, pani, śmiał wątpić chwilę jednę.
Rozśmiała się szczerze, serdecznie.
— Byłeś pan najzupełniéj w prawie swojém, odparła; nasłuchałeś się pan dziwacznych powieści i