Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 113.jpeg

Ta strona została skorygowana.

koszta i starania, jakie choroba sprowadziłaby na nią.
— Uspokój się, mamo, jestem zdrów i silny. Nie przerywaj mi proszę, bo pracować muszę, mówił syn z jednaką zawsze łagodnością.
Ale matka nie zwróciła najmniejszéj uwagi na prośbę zawartą w tych słowach.
— Gdybyć przynajmniéj, ciągnęła daléj, ta twoja praca pożyteczną była; ale każdy szewc przy kopycie więcéj zarobi od ciebie, choć siedzisz dzień i noc schylony nad książkami. Ja ci mówię zawsze, że to daremnie wszystko, że to chleba nie daje.
— Moja matko, odparł Gustaw, a głos jego drżał lekko, widzisz przecie że robię co mogę.
— Tak, tak, co możesz, mruknęła kobiéta, niby sama do siebie, jednak tak głośno, żem każde słowo zrozumiał, — a komorne jeszcze nie zapłacone i żyjemy, jak najnędzniejsi wyrobnicy, kartoflami i chlebem.
Te ostatnie wyrazy, zwrócone do człowieka który zabijał się pracą, były okrucieństwem daremném. Odczułem je w głębi serca, jak gdyby te niesprawiedliwe wyrzuty mnie dotykały. Sądziłem że one w końcu wyczerpią cierpliwość syna i słuchałem odpowiedzi jego. Ale odpowiédź ta była słodyczy pełną; w słowach matki dosłyszał on tylko jéj skargę na ciężką dolę.