Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 125.jpeg

Ta strona została skorygowana.

— Kiedyż panią zastać można? wyrzekł po chwili namysłu.
— Nie wiem tego, odparł lakonicznie stary sługa, przybiérając, stosownie do okoliczności, minę obojętnie tajemniczą, jaką mają słudzy wielkich domów.
Młody człowiek targnął niecierpliwie lejce, aż konie wspięły się, parsknęły i zapieniły, wstrzymane silną ręką. Właściciel ich zresztą zastanowić się musiał, że rozmowa z lokajem spełniającym tylko rozkaz odebrany, do niczego doprowadzić nie może, bo rzuciwszy bilet, popuścił lejce, a konie uniosły go pędem po źle brukowanym dziedzińcu i znikły nam z oczów w zakręcie ulicy.
Miałem czas przyjrzéć mu się: był pięknym i kształtnym, jak Apollo Guido Reniego, kierujący rydwanem słońca.
Stary obracał w ręku odebrany bilet, na którym, według wszelkich wymagań panującéj mody, wyryte było: Hrabia Gaston W. i mruknął, spoglądając na niego z pewném zadowoleniem:
— Niedługo będziem ich mieli cały tuzin.
— Więc ten pan tak często tu przyjeżdża? spytałem, nie mogąc pohamować ciekawości swojéj.
Ale stary nie drożył się z odpowiedzią; znać za przykładem pani swojéj uważał mnie tu za domowego.