Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 191.jpeg

Ta strona została skorygowana.

ni promieni słonecznych. W najczystszym marmurze kułem tam jéj rysy i tworzyłem tysiące modeli, przedstawiających jeden ruch, pochwyconą pozę, jeden moment z nią przeżyty.
Przez całe życie byłem miernym artystą, a jednak teraz, w chwilach rozpaczy graniczących z szaleństwem, tworzyłem niekiedy prawdziwe arcydzieła. Postać téj kobiéty chodziła za mną, przedstawiała mi się w całéj potędze prawdy i wdzięku. Musiałem odtwarzać to, co pojmowałem z takiém ukochaniem. Ona była piękną pod dłutem mojém, a jednak nieraz rzucałem je z wściekłością, bo marmur, glina ni alabaster nie mogły sprostać myśli i uczuciu memu. Tutaj, wśród tego tajemniczego świata posągów, otoczony jéj obrazami i rojami pamiątek, nurzałem się w odmętach cierpienia i znajdowałem ten rodzaj dzikiéj rozkoszy, jaką sprawia najwyższe natężenie bólu.
Daremnie, wedle dawnego zwyczaju, dobrzy znajomi pukali do drzwi pracowni mojéj: drzwi te dla wszystkich były zamknięte. Oni téż, sądząc że mam jaką pilną robotę, po daremnych usiłowaniach omijali mieszkanie moje, a ja odzwyczaiłem się od próżnych odwiédzin.
Któregoś rana, o godzinie kiedy zwykle próżniacza ludność śpi jeszcze, usłyszałem kilkakrotne uderzenie we drzwi. Chodziłem właśnie wielkiemi