Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 194.jpeg

Ta strona została skorygowana.

śmiéchem, czytając te wszystkie myśli w moich széroko otworzonych oczach, mam pojedynek.
— Z kim? kiedy? z jakiego powodu? jakim sposobem?
Ale młody człowiek, zamiast odpowiedzi na ten nawał zapytań, usiadł, wsparł głowę na ręku i powtórzył zamyślony:
— Jakim sposobem?.... jak gdyby sam sobie stawiał tę kwestyą i rozwiązać jéj nie umiał, odurzony nagłością wypadków.
— Panie Gustawie, zawołałem, biorąc go za rękę, to być nie może; tu chyba zachodzi jakieś nieporozumienie.
On podniósł na mnie oczy ponurym świécące blaskiem.
— I ja tak sądziłem, odrzekł, chciałem tak sądzić z razu, alem się omylił. Ten człowiek miał czoło powtórzyć mi w oczy podłe słowa swoje, a ja musiałem mu odpowiedziéć wyzwaniem. I pan na mojém miejscu byłbyś to samo uczynił; dlatego przyszedłem tutaj.
W głosie jego stłumionym wrzała taka wściekłość, dźwięczały takie przepaście uczuć, których domyśléć się nie było podobna, żem się uląkł prawie. Czułem że ktokolwiek go obraził i w jakibądź sposób, obraza ta była śmiertelną, że w tym tak poważnym, tak łagodnym na pozór duchu, pano-