Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 209.jpeg

Ta strona została skorygowana.

wném spółczuciem. Czy on nie dbał o życie? czy był pewnym zwycięztwa? Ale tego z poważnych jego rysów wyczytać nie mogłem; wzrok jego był jasnym jak zwykle, błyskawica rozświécająca przepaść uczuć jego zagasła.
— Panie Gustawie, zawołałem, teraz ty pamiętaj o sobie. Zapewne dawno nie miałeś już broni w ręku; nie zaniedbuj téj szansy powodzenia.
Skinął z lekceważeniem.
— Moja ręka nie zadrży, odparł tylko.
Ta odpowiédź odbiérała mi nadzieję zwierzenia a jednak postanowiłem dobrać się choć do jednego z tajników jego ducha i dlatego mówiłem daléj niezrażony:
— Pamiętaj pan o tych którzy cię kochają.
Nieopisany wyraz przemknął po jego czole; wargi poruszyły się, jak gdyby chciał przemówić jakiémś smutném słowem, ale nie uczynił tego.
— To pamiętaj pan przynajmniéj o tych względem których masz obowiązki, ciągnąłem daléj, jak gdybym zrozumiał skrytą myśl jego.
Gustaw podniósł czoło.
— Masz pan słuszność, wyrzekł, powinienem o tém pamiętać. A jednak, choćbym miał zginąć jutro, nie mogłem inaczéj postąpić. Nie narażałem próżno życia, nie szukałem zwady z nikim na świe-