Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 211.jpeg

Ta strona została skorygowana.

Spojrzał na mnie z wyraźnym wyrzutem, jakby wymawiał mi daremne okrucieństwo tego wspomnienia.
— Nikogo, odparł sucho.
Wprawdzie z podchwytanéj rozmowy na poddaszu, z obejścia się i twarzy matka jego nie budziła osobliwszego współczucia, a przecież na samę myśl o strasznym ciosie który jéj zagrażał, ściskało mi się serce. Cóż więc dopiéro dziać się musiało w szlachetnéj piersi Gustawa?
— Nie, zawołałem, ściskając mu rękę, pan zginąć nie możesz. Zanadto potrzebnym jesteś na świecie.
On ściągnął lekko ramiona i uśmiéchnął się łagodnie.
— Śmierć się o to nie pyta, wyrzekł tylko.
Odpowiedzi jego zostawiały mnie zawsze w téjże saméj wątpliwości. Mogły tak dobrze pochodzić z przewidywania możebnéj, jak z determinacyi pewnéj śmierci. Należało mi jednak przekonać się o tém.
— Ale pan, zawołałem przywiedziony do ostateczności, pan sam szukać jéj nie będziesz?
Te ostatnie słowa wymówiłem ciszéj, jak gdybym lękał się dźwięku własnego głosu, patrząc mu badawczo w oczy.
Gustaw zarumienił się gwałtownie; może zro-