Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 217.jpeg

Ta strona została skorygowana.

czyniła więcéj dla niego, niż dla siebie; chciała dać mu czas opamiętania się, lecz nie pragnęła rzeczywiście usłyszéć odpowiedzi.
Zrozumiałem to wszystko w odcieniach jéj głosu. Twarz jéj przybrała wyraz surowy prawie, jak gdyby żałowała iż zatrzymała nas tego wieczora, i tak stała sama posępna, w posępnym blasku chmurnéj nocy.
Gustaw zadrgał na jéj pytanie, jak człowiek dotknięty gorącém żelazem. Sądziłem że mu sił zbraknie. Jednak, po chwili tajemnéj walki, podniósł znowu czoło. Bladość jego była śmiertelną, ale jaśniała na niém nieprzeparta wola, a gdy przemówił, nie zdradziło go już brzmienie głosu.
— Tak samo jak na pani, wyrzekł spokojnie, ten wieczór bez światła czyni na mnie przykre wrażenie. Wróćmy do pokoju; może zechcesz pani co zagrać.
Nie wyrzekła słowa, tylko w milczeniu posłuszną była prośbie jego. Może i ona czuła potrzebę wypowiedzenia tonami tego, czego wymówić nie mogła lub nie chciała.
Siadła przy fortepianie, i z pod jéj palców wypłynęły tony drżące, ciche, ale tak namiętne, jak gdyby na przekór woli duch jéj wyrywał się w jakieś wymarzone krainy szczęścia. Słuchałem jéj zachwycony. Nigdy jeszcze gra jéj nie wydała mi