Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 220.jpeg

Ta strona została skorygowana.

winienem był, według logiki uczuć, nienawidziéć tego człowieka, a jednak, cierpiąc sam, miałem tylko litość dla téj beznadziejnéj namiętności, tłumionéj tak zawzięcie. Wytrwałość jego w milczeniu budziła mimowolne podziwienie.
Szedł zatopiony w myślach czy wspomnieniach, zapominając o mnie zupełnie. Jednakże nie chciałem go opuścić; odprowadziłem go do drzwi jego domu, a on przyjmował towarzystwo moje, zapominając że mieszkania nasze leżały w dwóch przeciwnych częściach miasta. Doszedłszy do Pańskiéj ulicy, zatrzymał się machinalnie przed domkiem w którym mieszkał i machinalnie także spojrzał w okna facyatki. Nie błyszczało w nich światło. Na ten widok odetchnął swobodniéj, jak gdyby ciemność była mu rękojmią samotności.
Ścisnąłem go za rękę.
— Do jutra, rzekłem, spoglądając mu w oczy badawczo; bom powątpiéwał czy był teraz wstanie znaczenie tego jutra zrozumiéc.
Gustaw ścisnął wzajem dłoń moję tak gwałtownie, jak gdyby wcielił w ten uścisk całą siłę swych uczuć.
— Do jutra, powtórzył stłumionym głosem i może lękając się wybuchnąć, wszedł szybko do siebie.
Pozostałem samotny, i wówczas dopiéro objąłem myślą całą grozę mego położenia. Więc to