Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 223.jpeg

Ta strona została skorygowana.

uśpione jeszcze miasto. Nadjechał drugi sekundant i wszyscy razem udaliśmy się do Bielan.
Był to jeden z tych letnich poranków, w których rozkosz życia napełniać musi nawet najbardziej zbolałe serce, które są ukojeniem dla każdego cierpienia, pociechą dla każdego smutku. Wśród mgieł rannych, wśród tęczowych słońca promieni, wśród blasków i woni kwiatów, oddychało się pełną piersią atmosferą rozkoszy rozlaną w naturze. Jakżeż pięknym wydawać się musiał świat Boży dla tych, którzy może spoglądali na niego po raz ostatni! Śledziłem wrażenie Gustawa: był nieporuszonym. Cóż znaczył dla niego świat zewnętrzny, w obec czarów i zachwytów serca?
Dojechaliśmy na miejsce oznaczone. Była to polanka zasłana drobną murawą, dość oddalona od drogi, by nie dostrzegli nas rzadcy przechodnie, zewsząd osłoniona drzewami. Byliśmy piérwsi na placu, ale wkrótce turkot drugiego powozu dał się słyszéć opodal, a potém głośne śmiéchy i rozmowy. Byłto Oleś z towarzyszami swymi. Zachowanie się jego dziwną stanowiło sprzeczność z milczącą powagą Gustawa. Dla mnie widocznym był przymus w téj niewczesnéj wesołości. Bądź co bądź, gra życia nie jest wcale rzeczą śmiészną ani wesołą. Zdawało mi się że piękny malarz naśladował potrosze tchórzliwe dzieci, które im więcéj się boją