Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 254.jpeg

Ta strona została skorygowana.

mojéj zmniejszenie szacunku. Szaleństwa upadlają starca, mieli słuszność; a jednak cóż miałem uczynić? Cierpienia moje były tego rodzaju, że nigdzie nie mogły znaléźć współczucia; powinienem był skrywać je jak ohydną ranę, a tutaj wyjątkowe okoliczności postawiły mnie na widowni i kazały najbliższym moim doszukiwać się tajników mego życia. Człowiek w mojém położeniu nie powinien miéć tajników żadnych: to jedno już mnie potępiało.
Czułem się podrażniony milczeniem rodziny mojéj. Widocznie dawniejszy stosunek się odwrócił i zamiast oni mnie, ja dzisiaj się ich lękałem. Z niepokojem, nieprzyznanym przed samym sobą, wszedłem do swego pokoju, ale nikt tam nie poszedł za mną. Synowie moi nie mieli prawa żądać rachunku z postępków moich, żona jedna mogła to uczynić, jednak to przechodziło jéj siły; przywykła całe życie do biernéj roli i nie śmiała z niéj wystąpić.
Tymczasem w domu było widoczne rozprzężenie. Teodor, wbrew woli mojéj, starał się o pannę Urszulę, a przed kilku dniami spotkałem Wiktora na schodach, zapewne więc ani syn mój, ani córka nie zrzekli się nadziei swoich; moje zdanie przestało miéć wartość i powagę. Czyż mogłem się na to uskarżać?
Przez pewien czas życie moje szło zwykłym try-