Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 268.jpeg

Ta strona została skorygowana.

ślałem się tylko, zaślepiony własną namiętnością. Jednak nie czas było zastanawiać się nad tém. Powstałem jak automat, nie mówiąc słowa, i poszedłem wykonać odebrane zlecenie.
Pomimo rannéj godziny, pani Nasielska była już ubraną; zastałem ją w ogrodzie. Siedziała sama na ławce; ramiona jéj opuszczały się ku ziemi, a wzrok przymglony zdradzał głębokie, smutne zamyślenie. Oddawna już wchodziłem tutaj niemeldowany; słysząc zbliżające się kroki, podniosła głowę; poznała mnie i zdziwiona niezwykłą godziną odwiédzin, czekała z widocznym przestrachem piérwszego słowa mego. Milczała wprawdzie, ale jéj usta zbladłe, jéj pytające spojrzenie mówiły za nią.
— Przychodzę tutaj, wyrzekłem, z dziwném zleceniem. Lekarz sądzi, iż obecność pani może wpłynąć na uspokojenie Gustawa....
Chciałem mówić daléj, ale ona nie dała mi na to czasu. Powstała szybko, jakby biedz gotowa, ale musiała wesprzéć się o drzewo. Zbrakło jéj sił widocznie.
Teraz zobaczyłem i ja także, jak on był kochanym.
Stała tak chwilę bezsilna, oniemiała, łamiąc się sama z sobą, a wszystkie trwogi i nadzieje tłumione wybuchały gwałtownie, jak gdyby mszcząc się za to, że tak długo ukrywać je zdołała.