Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 273.jpeg

Ta strona została skorygowana.

jém ramieniu. Podniosłem się przestraszony: przy mnie stała matka Gustawa, pokazując mi z tłumioną wściekłością i szyderstwem obraz, jaki widziałem aż nadto jasno w myśli swojéj.
Pani Nasielska siedziała przy łóżku rannego; głowa jéj pochylała się nad jego bladą twarzą, obejmując ją wzrokiem. On spoczywał w śnie czy w zachwycie, z dłonią w jéj dłoni, z tajemniczym uśmiéchem szczęścia na ustach.
— A co, szepnęła stara kobiéta, a co, czy nie mówiłam, że ta piękna pani winna wszystkiemu?
Jakkolwiek cicho wymówione były te słowa, pani Nasielska dosłyszała je i zadrżała, jakby one przerwały jéj sen czarowny. Podniosła głowę, wysunęła miękko dłoń swą z ręki Gustawa, powstała i zbliżyła się do nas z powagą na czole.
Na chwilę stara kobiéta oniemiała pod jéj wzrokiem, poddając się mimowoli urokowi jaki roztaczała; ale otrząsając się szybko z niego, postąpiła naprzód i odezwać się chciała zwykłym sposobem. Wyczytałem to w jéj oczach migocących złośliwie; więc przerażony stanąłem pomiędzy nią a panią Nasielską, ukazując jéj groźnym ruchem syna spoczywającego w sennym zachwycie.
Ruch mój i wzrok musiały być wymowne, bo powstrzymały jéj słowa na ustach. Stała w miejscu gniewna i milcząca, gryząc wązkie wargi, podobna