Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 279.jpeg

Ta strona została skorygowana.

pieniem? wyrzekłem nieprzytomny, zapominając się zupełnie.
Ono spojrzała na mnie zdziwiona i wówczas zapewne spostrzegła zmianę mojéj twarzy, bo spytała z pewnym niepokojem.
— Któż tu cierpi?
— Kto? kto? zawołałem przywiedziony do ostateczności. Więc pani tego nawet dostrzedz nie umiész?
Patrzyła na mnie z osłupieniem prawie.
— Ja nie pojmuję pana, wyrzekła zwolna.
Więc miłość moja była faktem tak nieprawdopodobnym i potwornym, że ona, pomimo oczywistości, zrozumieć jéj nie mogła. Słowa jéj nie były wcale czczym frazesem; czytałem wyraźnie w jéj oczach że mówiła czystą prawdę. A jednak ja nie mogłem powiedziéć jéj więcéj; zwyciężony bólem, prosiłem o litość tylko i nie wiem sam jaką nadzieję miałem, czyniąc tę prośbę. Cóż mi znaczyła jéj litość? czyż nie wiedziałem z góry że ona litowała się nad każdém cierpieniem? że miała dobroć i słodycz anioła?
— Pani, zawołałem, chwytając jéj ręce i przyciskając je do pałającego czoła.
I nie byłem w stanie wymówć nic więcéj; czując na twarzy miękki chłód jéj aksamitnych dłoni, traciłem zupełnie przytomność.