Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 284.jpeg

Ta strona została skorygowana.

— Przyjechałem dla niéj, odparł bez wahania się; pisała mi o pojedynku, o niebezpiecznéj ranie, niepokoju, więc sądziłem że jéj potrzebnym być mogę. Ale ty mówisz mi że on żyć będzie, że ona go kocha. Jest więc szczęśliwą i mogę bez szkody odwlec na parę godzin przybycie swoje.
Mówił to tak swobodnie, tak naturalnie, że przestałem go rozumiéć. Czémże było to uczucie, które wyrwało go ulubionym pracom i przywiodło aż tutaj, a przecież nie mąciło mu spokoju ducha?
Stanisław spoglądał na mnie z coraz większą troskliwością; zrozumiał że nic mu nie powiem, że może nic powiedziéć nie mogę, choć jakaś bolesna tajemnica przygniatała mnie ciężarem swoim. Próbował zawiązać potoczną rozmowę. Jest to nieraz najlepszy środek odgadnięcia skrywanych myśli; alem ja odpowiadał mu monosylabami. W głowie mojéj był taki chaos, że nie mogłem zdobyć się na nic więcéj. Ta energiczna, jasna, swobodna indywidualność raziła mnie kontrastem; sądziłem że znajdę w nim brata boleści, a on przedstawiał mi się rozpromieniony, w harmonii sam z sobą i z otaczającym go światem, jak gdyby nie istniał na ziemi jeden człowiek szczęśliwy, jak gdyby jéj miłość nie dostała się w udziale temu szczęśliwemu.
— Gdzież leży Gustaw? zapytał w końcu Stanisław, idąc zwyczajem swoim wprost do celu, bez