Strona:PL Waleria Marrené-O rolę 14.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   10   —

— Mleka? — powtórzyła Małgoś nawpół nieprzytomnie, bo gdzie jéj to teraz było w głowie.
— Dyć wykipiało, wykipiało ze szczętem, kapka ledwo została. Cóż tak patrzysz, jak głupia?
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, stanęła u komina i wpatrzyła się w płomienie.
— Gadać do niéj, to kieby do drewna! — wołała coraz bardziéj rozgniewana matka.
Podeszła ku córce, chcąc może ją uderzyć — ale, skoro zajrzała jéj w oczy i zobaczyła łzy z nich płynące, zmiękła, jak zwykle matki.
— Oj Małgoś, Małgoś! — wyrzekła, załamując ręce — już widzę, gdzieś ty chodziła.
A po chwili dodała:
— A na co ci to! Niechby Boże broń ojciec zobaczył, miałabyś ty za swoje i ja przy tobie. Gotówby ubić na miejscu.
— Niech ubije! raz będzie koniec! — szepnęła dziewczyna przez zaciśnięte zęby. Sochalina nie usłyszała jej może i udobruchana nagle dodała:
— Nie trzeba gadać: chłopak śwarny, do roboty zuch i ojców szanuje. Nie odszedłby ich tak, jak Ignac, z którego nie mają pociechy ni pomocy. Cóż! żeby był jeszcze śwarniejszy, kiej między Sochalami a Kozikami nijakiéj zgody być nie może.
— Co ja temu krzywa! — odparła dziewczyna, — bawiliśwa się razem od dziecka, razem chodzili za bydłem, a teraz przez niego to mi już nic nie miłe na świecie.