Strona:PL Waleria Marrené-O rolę 19.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   15   —

żden myślał o tem, żeby zły los jego dziecko ominął. Więc siedzieli nachmurzeni, jeden i drugi kazał postawić wódki i przepijali do siebie.
Sołtys, człek wymowny choć młody, opowiadał różne wypadki z losowaniem, jak kiedyś ten, co miał przygotowany wykup, właśnie wyciągnął dobry numer, a ten co najbardziéj chciał pozostać w domu, pójść musiał na kraj świata.
— To tak zawdy na świecie! — odezwał się głos ochrypły — biednemu zawdy wiatr w oczy, a gdzie cienko tam się rwie!...
Przy stole, oparty obydwiema pięściami na nim, stał Marcin Kozik; wytartą baranią czapkę rzucił na ławę, a siwe długie kosmyki włosów okrążyły jego łysą czaszkę, policzki były zaczerwienione. Stara, zbrukana sukmana roztwierała mu się na piersiach, jakby nie dojmował go chłód jesienny.
— Gdzie cienko, tam się rwie! — powtórzył — przecie stać mnie jeszcze na kieliszczynę, żeby mego Jaśka pożegnać. Szynkarz! — krzyknął, rzucając na stół kilka grubych miedziaków — nalewaj, a mocnéj, takiéj mocnéj jak nieszczęście!
Pan Jacenty zaczął wódkę nalewać. Gospodarze posunęli się, żeby zrobić miejsce Kozikowi.
— Siadajcie, kumie! — rzekł uprzejmie sołtys, który pamiętał, że zawdzięczał głównie swą godność zabiegom jego przeciw Sochali. — Może też Jasiek dobry los wyciągnie.
— Dobry los! Gadajcie zdrowi. Gdzie mnie tam do dobrego losu? Żeby był jeden zły na