Strona:PL Waleria Marrené-O rolę 32.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   28   —

Sochala trzymał ręce Małgosi, bo ona chwytała się za głowę i chciała z niéj włosy wydzierać i odrywała chustę, zawiązującą ranę.
Sochalina płakała i zawodziła.
Wówczas odezwał się Noga.
— Oj Jakóbie! Jakóbie! skrzywdziliśta własne dziecko omal nie na śmierć przez swoją popędliwość, a teraz lamentujecie po próżnicy, zamiast takie słowo powiedzieć, coby i ją niebogę pocieszyło i wam ciężar zdjęło z sumienia.
— Więc cóż mam zrobić, mówcie! — zapytał porywczo Sochala.
— Wiecie wy to pewno lepiéj odemnie, — ciągnął stary, — jeno z zawziętości wielkiéj nie chcecie wymówić. To przecież Bogu i ludziom świadomo...
Sochala spojrzał na starca, którego pooraną a pogodną twarz otaczały włosy białe, jak mleko, na córkę, na żonę, wreszcie na Kozikową, która ją pocieszała jak mogła, i nawet nie pobiegła za synem — i serce jego zmiękło.
— Mówcie, ojcze! — zawołał, — a jak mi poradzicie, tak zrobię.
Domyślał się on może, jaką będzie rada starego, przecież wolał by słowa pojednania wyszły naprzód z ust jego, niż żeby je miał sam wypowiedzieć.
Noga uśmiechnął się dobrotliwie, jak uśmiechają się starzy, kiedy mają szczęście dać młodym.
— Ano! — wyrzekł, — czy nie widzicie, że Małgośka z Jaśkiem się kochają i że połączyć ich trzeba?