Strona:PL Waleria Marrené-Pensjonarki 025.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nogi nieszczęśliwą lalkę, dalej kręciła swego młynka.
Zaczerwieniłam się, jakby mnie kto ukropem oblał. Dotąd w domu nikt nigdy nie śmiał się ze mnie, tymczasem widziałam wyraźnie, że czyniła to Kocia; z jakiego powodu? jakim prawem? chciałam jej o to zapytać, postąpiłam ku niej i... rozpłakałam się serdecznie. A Kocia rzuciła w górę lalkę, chwyciła ją w powietrzu i śmiejąc się jeszcze złośliwiej, zawołała, wskazując na mnie.
— A co? czy nie beksa?
Wtedy i Anielka i Zosia rozśmiały się także, tylko Marynia wyrzekła z żywością:
— Wstydźcie się, i cóż to śmiesznego, że ona płacze, my płakałyśmy także, kiedy nas mama pierwszy raz tu odwiozła.
— To tak dawno, przerwała tłómacząc się Zosia.
Kocia, jakby słowa te nie stosowały się do niej, podrzucała lalką jak piłką.
— Ja tam płaczów nie lubię, mruknęła sama do siebie.
— Ty nie masz mamy, ty tego nie możesz rozumieć, mówiła Marynia łagodnie.
— Ja wiem tylko, że kto płacze, ten mazgaj, a mazgaje mnie śmieszą; ta mała ze swoim czerwonym noskiem, zapuchniętemi oczami i miną osowiałą, jest śmieszną i nikt nie zabroni mi się z niej śmiać.