Strona:PL Waleria Marrené-Pensjonarki 026.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Szkaradną w tej chwili wydała mi się ta Kocia, miała oczy czarne jak węgle, czarne kręcone włosy, których pełno było na jej czole, uszach, szyi i oczach nawet, oliwkowatą cerę i żywe ruchy, co wszystko czyniło ją podobną do małej cyganki.
Chciałam jej to powiedzieć i jeszcze wiele innych rzeczy, ale naraz uczułam się tak opuszczoną, obcą i nieszczęśliwą, że zamiast słów, łkania moje się wzmogły.
Jakże daleko odemnie zdawał mi się teraz ten dom rodziców, gdzie wszyscy dogadzali mi na wyścigi, gdzie widziałam same przyjazne twarze, gdzie zmartwienie każde, tak szybko koił uścisk matki. Widziałam w myśli ten dom na górce, otoczony topolami i szklane drzwi na werandę, gdzie zawsze po obiedzie wysuwano fotel dla ojca i dokąd ja, bawiąc się w ogrodzie, przybiegałam co chwila. Ach! jak to wszystko było daleko odemnie. Rzuciłam się na sofkę, stojącą w kącie, twarzą do poduszek i nie chciałam więcej na nic patrzeć, nic słyszeć. Słyszałam później, jak Marynia strofowała Kocię, ale to nie robiło na niej żadnego wrażenia, przeciwnie, można było sądzić, że pobudzało do większych jeszcze żartów i drwinek.
— I cóż ja winna, że to mazgaj — wołała — w klasie i tak mamy dość mazgajów, a każ-