Strona:PL Waleria Marrené-Pensjonarki 030.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zarówno w spojrzeniu, w ruchu; możesz to przecież, Ksawerko, zrozumieć. Musiałam przyznać w duchu, że panna Bronisława miała słuszność.
— Więc cóż ja zrobię? zapytałam przerażona myślą, że znów zostanę narażoną na Kocine żarty.
— Kiedy śmiech nie ma przyczyny, zważać na niego nie trzeba. Gdyby Kocia wiedziała, że to, co mówi, jest dla ciebie obojętne, złośliwość jej wyczerpałaby się prędko, lub zwróciła gdzieindziej.
— Ona nazywa mnie mazgajem.
— Alboż nie płaczesz?
Zarumieniłam się zawstydzona, a panna Bronisława mówiła dalej.
— Ja się nie dziwię, owszem, Ksawerko, znajduję twoje strapienie słusznem, naturalnem; ale przygotuj się na to, że ludzie nie zawsze nawet słuszne łzy uszanują.
Spuściłam głowę, zdawało mi się, że jestem sama jedna, oddana na pastwę złego świata, który dla mnie reprezentowała Kocia, z temi wielkiemi zuchwałemi oczyma, które urągały mi z pod spadających na nie włosów, nawet w obecności panny Bronisławy.
— Ona mówiła, zawołałam dalej rozżalona, że żaden mazgaj nie ma zdolności.
— A czy to będzie ci przeszkadzało się uczyć?