Strona:PL Waleria Marrené-Pensjonarki 056.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

obojętna na to, co się w koło niej działo, tylko co chwila pocierała oczy, bo nie chciała, ażeby wiedziano, że płacze.
Odezwał się południowy dzwonek. Była to godzina spaceru, a potem obiadu. Panna Helena powstała, na ten znak wszystkie dziewczynki ruszyły się z miejsc, a w pokoju zawrzało jak w ulu. Lucia Okorska, na którą w tym tygodniu wypadło utrzymanie porządku w klasie, energicznie zabrała się do sprzątania, w czem dopomagała jej dobra Zosia Lubańska, która zawsze każdemu chciała usłużyć.
Inne dziewczęta wysypały się jak pszczółki do rekreacyjnego pokoju. Mania powstała ostatnia, przeciągnęła się leniwie, jakby umęczona całogodzinnem siedzeniem.
Nie wiedziała widocznie, co z sobą zrobić, bo iść z innemi nie miała ochoty.
Zosia Lubańska, skończywszy z Lucią sprzątanie, zbliżyła się do niej.
— Chodź — wyrzekła — panna Marja, której dziś dyżur, mówiła, że pójdziemy na planty. Jakto dobrze, taki śliczny dzień... Ty pewno nie znasz plantów?
— Ja nie pójdę — mruknęła Mania — mnie się nie chce.
— Oho! — zawołała, śmiejąc się Zosia — tu niema „nie chcę,” tylko chore zostają w domu.
— Ja nie pójdę. Obaczysz.