Strona:PL Waleria Marrené-Pensjonarki 074.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Miała ona bardzo dobre serce, więc mówiąc to, była sama blizka płaczu.
Zosia milczała chwilę, potem podniosła głowę.
— Widzisz — wyrzekła, od tego czasu zdaje mi się, że przestałam być dzieckiem, a kiedy sobie przypomnę, com czuła, gdym zobaczyła ojca z zamkniętemi oczyma, leżącego w trumnie, mamę odchodzącą od zmysłów z rozpaczy, to wszystko, co mnie dawniej martwiło, nad czem płakałam, wydało mi się rzeczą nic nieznaczącą. Ja nawet nie mogę słuchać, kiedy kto nazywa jakie drobiazgi nieszczęściem, bo przychodzi mi na myśl, że to grzech tak mówić... Nie mów tak nigdy... Daj Boże, byś nie doświadczyła prawdziwego nieszczęścia.
Mania zastanowiła się nad słowami przyjaciółki, i jakiś głos zewnętrzny szeptał jej, że ta miała słuszność.
— Teraz — dodała Zosia — myślę o tem tylko, by uczyć się jak najlepiej, ażeby kiedyś być pociechą dla mojej biednej mamy.
Rozmowę ich przerwał dzwonek wieczorny.
Mania długo bardzo zasnąć nie mogła, nie z gniewu, ani z kaprysów, jak to się nieraz zdarzało, tylko zastanawiała się nad wszystkiem, co usłyszała od Zosi. I rzecz dziwna, cały obraz tego bladego, zimowego ranka,