Strona:PL Waleria Marrené-Smutna swadźba 08.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

młyna, i nad wszystkiemi głosami, rozlegającemi się wkoło.
Okolica to była żyzna. Skiby ziemi, odwalone pługiem oraczy, były czarne i tłuste; bujne zboża runiły się na polach. Żyto zakwitało właśnie, a było tak gęste, że wążby się pomiędzy niem prześlizgnął; pszenica czarnozielona aż burzyła się na zagonach, a młodsze owsa i jęczmiona zdawały się je gonić bujnym wzrostem.
Łąki pełne były najprzeróżniejszego kwiecia; góry zaś po za wsią porastały bukowe lasy, tworząc zielone sklepienie, wsparte na kolumnach siwych pni, którego, w południe nawet, promienie słońca, przebić nie mogły. Słowem, nie brakło tu niczego: była mąka, łąka, ryby i grzyby. I ludzie też tu gospodarzyli pilnie i zabiegle. Nie byli bez ale, trafiało się tam nieraz różnie między niemi; przecież nic nie słychać tu było o żadnych napaściach, kradzieżach, albo bójkach.
Weselili się wprawdzie na weselach lub chrzcinach, boć kiedy Bóg da radość w domu, trzeba ugościć sąsiadów i podzielić się z niemi czem chata bogata; ale karczma często bywała pusta, a za to w kościołku na nabożeństwie nie brakło nikogo.
Głos dzwonu przypominał im Boga i wzywał do modlitwy, a ksiądz proboszcz, który tu przybył młodym, bardzo dawno temu, i zestarzał się pomiędzy niemi, tłumaczył im zawsze, że najpięk-