Strona:PL Waleria Marrené-Smutna swadźba 16.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przyczyny wątpić o swojem powodzeniu, a przecież serce biło mu niespokojnie. Ojciec i matka jego uważali już w myśli Salkę za synową, i żadnemu z nich na myśl nie przyszło, by Lenartowie odrzucili swaty Bonków. On sam nie pomyślał tego także. Cóż znaczyło więc, że zamiast radości, w piersi jego rośnie niepokój, tem większy, im dłużéj czekać musiał.
Kiedy Franek szedł tutaj, spotkał Tomka, który biegł drogą, nie bacząc na nic; potrącił go i nie uważał tego, a potem nikt więcéj nie wyszedł już od Lenartów. On czekał jak na mękach, i czas dłużył mu się tak bardzo, iż sądził, że ranek już świtać powinien, a kury jeszcze nie zapiały.
Wreszcie swatowie wyszli z chaty i zbliżyli się do niego, idąc ku młynowi, chociaż nie myśleli, by on był taki niecierpliwy.
Franek wyskoczył ku nim, spojrzał, zbladł i o nic nie pytał. Nieśli wódkę napowrót, a twarze ich były gniewne.
— Głupia ta Salka, — odezwał się jeden, — cóż to ona myśli, że pan jaki po nią zajedzie, czy co?
— Kiéj nie umie szanować szczęścia, tem gorzej dla niéj, — przerwał drugi, — wam Franku przez to żony nie zabraknie; znajdziecie dziewek, ile zechcecie.