Strona:PL Waleria Marrené-Smutna swadźba 17.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie macie tam czego żałować; ot poszlibyśmy odrazu do Józefki Baskówny, albo do białéj Maryśki, to tak wam się wesele nie spóźni.
Ale rady te nie trafiały do przekonania Franka, może nawet nie słyszał ich wcale, bo stał w miejscu, ze spuszczoną głową, i tylko, kiedy zaczęli mówić o innych dziewkach, zaprzeczył im takim ruchem, że go zrozumieli.
— Ha! — wyrzekł wówczas jeden, — wola wasza, Franku.
— Co tam próżno gadać, — wtrącił drugi, — kiedy nam się tak źle trafiło, trza się z ojcami naradzić. Toć mówi przysłowie: co nagle, to po djable.
Szli daléj ku młynowi, tylko Franek nie śpieszył za nimi. Trącili się pomiędzy sobą, naradzali się chwilę i przystanęli.
— Tylko tego nie bierzcie do serca, Franku, — powtórzyli oglądając się za nim, — niéma co, doprawdy.
Poszli daléj, bo i cóż mieli z nim robić? Próżne słowa pociechy nie lgnęły mu do serca, a zresztą nie wiedzieli nawet, co on myślał. Jak zawsze był skryty i milczący, tak nim pozostał i teraz. Żeby zaś miał desperować, przez jednę głupią dziewkę, to im nawet nie przyszło do głowy.
On pragnął widocznie sam pozostać, bo stał tam, gdzie go zostawili, nieruchomy, z głową po-