Strona:PL Waleria Marrené-Smutna swadźba 19.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

sie, narzuciwszy fartuch na głowę od słońca, bo poziome promienie jego biły jej w same oczy i ślepiały niemal. Minęła kosiarzy, spieszących na łąki z kosami, które za każdym krokiem migotały odbiciem słonecznem; minęła oraczy, tym razem nie śmiejąc obejrzeć się za Tomkiem; a potem już szła sama jedna, parowem obrosłym krzakami, gdzie kwitły sasanki i dzwonki.
Ludzie zniknęli jej z oczu za stromemi brzegami parowu; słyszała tylko zdaleka, jak wołali na woły, nawracając je na zakręcie.
Niespodzianie coś zaszeleściało koło niej i z pomiędzy krzaków podniósł się chłopiec, w którym poznała Franka.
Zdziwiła się, widząc go tutaj: może też sumienie jej względem niego nie było bardzo czyste, a może tylko przypomniała sobie, ile z powodu jego swatów doznała zmartwienia, bo pokraśniała cała, i chciała go ominąć. Ale Franek zastępował jej drogę, wązką w tem miejscu bardzo i nie myślał się usunąć; a był taki jakiś blady, włosy, zwichrzone spadały mu na czoła, że byłaby go się przeklęła, gdyby nie to, iż oczy jego były bardzo smutne. Salka miała dobre serce, więc zamiast się odwrócić od niego, albo obejść go, wspinając się po stromej ścianie parowu, przystanęła, widząc, że pragnie z nią mówić.
— Nie uciekaj ode mnie Salka, — wyrzekł