Strona:PL Waleria Marrené-Smutna swadźba 26.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szał, jak tam ludzie różnie mówili o młynarskich swatach, jak się Bonkowie odgrażali i jak wróżyli, że Salka źle skończy, bo tylko bałamuci chłopców, a statkować, ani za mąż iść nie chce.
Stary Lenart wysłuchał tego wszystkiego i zafrasował się bardzo. On także od wczoraj szukał w myśli przyczyny, dla któréj córka odrzuciła Franka. Radość więc młodej pary, chociaż bardzo niewinna, była zupełnie nie w porę.
— Dajże pokój mojéj dziewusze, — zawołała z gniewem Wickowa na Tomka, odbierając mu tłustą Jagośkę, która krzyczała, wyrywając się napowrót do przerwanego w tak niezwykły sposób obiadu.
Ojciec zaś ze swojéj strony zgromił Salkę.
— Oj, masz się ty z czego cieszyć, — wyrzekł surowo, — czy z tego głupstwa coś go, zrobiła, czy z mojego frasunku, czy ze śmiechu ludzkiego.
Niestety, pierwszym powodem jéj uciechy, było właśnie owo głupstwo, a nawet, wbrew ojcowskiemu gniewowi, serdeczna uciecha nie myślała jéj opuszczać, tylko schroniła się w głąb serca; daremnie jednak pragnęła ją ukryć: wbrew woli twarz jéj płonęła tak ślicznemi kolorami, a czoło takie było pogodne, że jaśniała jak zorza w osmuconéj chacie.
Lenart popatrzał chwilę na córkę, na Tomka, i coś go tknęło. Dlaczego, wpośród frasunku ro-